W Marrakeszu

Uważa się, że Maroko jest najstarszym królestwem w świecie muzułmańskim. Jego nazwa jest zniekształconą nazwą miasta Marrakesz. Więc pogadajmy o Marrakeszu.

Powszechnie się mówi, że Marrakesz wzbudza skrajne emocje: albo się go kocha, albo nienawidzi. Upał i wieczny zgiełk miasta mogą zmęczyć. Ale przemieszana kultura arabska i berberyjska, wysączająca się z każdego zaułka starego miasta – zachwyca. Dwie dość różne kultury. Arabowie to ludność napływowa w Maroko. Wywarli silny wpływ na kulturę kraju, ale Berberów nigdy nie zdominowali. Berberowie to rdzenni mieszkańcy Północnej Afryki i Sahary. Od pokoleń żyli na terenach wysokogórskich i pustynnych. Przystosowali się znakomicie do tych warunków, a one ukształtowały ich charakter. Dlatego nigdy nie zostali ujarzmieni przez najeźdźców przewijających się przez tereny Maroko. Pod naporem kultury arabskiej Berberowie przyjęli islam, ale tylko w pewnym sensie. Zachowali to, co dla nich najważniejsze – wierzenia animistyczne. Przedkładają szacunek do sił natury nad reguły dyktowane przez Koran. Widać to nawet na ulicach Marrakeszu: kobiety berberyjskie są niezależne, nie zakrywają głów, noszą kolorowe szaty, dużo biżuterii. Nie muszą zakrywać się burkami, gdyż chronią je liczne amulety.

No to właśnie dlatego polubiliśmy Marrakesz.


Zobacz też: zdjęcia i więcej o Maroko


Marrakesz powstał w XI wieku. To późno w skali historycznej kraju. Założono go jako ksar, czyli ufortyfikowaną osadę berberską. W tamtych czasach leżał na szlaku karawan ciągnących z Sahary do centrum kraju. Szybko rozrósł się do warownego miasta. Dzisiejsze mury otaczające miasto postawiono na początku XII wieku. A w ich obrębie zbudowano największą marokańską medynę, czyli stare miasto. Czyli to, po co się przyjeżdża do Marrakeszu. Czyli wąskie, kręte uliczki, stragany, suki. Głównym budulcem miasta jest tzw. tabia złożona z czerwonej gliny. Mury zmieniają swój odcień w zależności od operacji słońca. Miasto w jednym momencie wydaje się różowe, czerwone, rdzawe, pomarańczowe. Dlatego nazywane jest „czerwonym miastem”.

Od południa Marrakesz jest otoczony najwyższą granią Atlasu Wysokiego. Góry dość mocno się wypiętrzają, więc wyglądają bardzo majestatycznie z miasta, jakby nie było, oddalonego od nich kilkaset kilometrów.

Marrakesz leży mniej więcej po środku Maroko i niewątpliwie stanowi jego serce. Mocno pulsujące serce. Miasto tętni życiem do późnej nocy. Jest kolorowe, pachnące pyszną kuchnią, przyprawami i upalnym powietrzem. Taka jest właśnie medyna.

ULICZKAMI MEDYNY

Medyna, czyli stare miasto Marrakeszu, jest największą w Maroko. Otoczona jest 10-kilometrowym murem z 9 bramami. Na jej terenie znajdują się najstarsze i najciekawsze meczety (niedostępne dla innowierców), kasby, medresy, grobowce, pałace, suki (targowiska) oraz istny labirynt wąskich, krętych uliczek. Niektóre uliczki są identyczne. Niektóre – zwłaszcza te z kramami i sklepikami – charakterystyczne i rozpoznawalne. Najczęściej człowiek myśli, że jak pójdzie „na skuśkę”, to sobie skróci drogę. W rzeczywistości wyląduje w sercu targowiska, nie wiedząc, jak z niego wrócić do punktu wyjścia. Ma to swój urok. Nie ma bata – zawsze zabłądzisz, ale dzięki temu dotrzesz w miejsca, do których nigdy byś nie zaszedł, nawet byś nie wiedział, że istnieją.

Ale! Wbrew pozorom można się w medynie połapać. Na drugi dzień odkryliśmy nierzucające się w oczy tabliczki z nazwami bram, suków, strzałkami wskazującymi drogę do charakterystycznych miejsc. Na trzeci dzień już nie musieliśmy wyciągać mapy.

Uliczki mają wysokie mury. Łyse, surowe mury, a w murach drzwi. Czasami zwykłe drzwi z kołatką, a czasami niesamowicie zdobione. Nieźle kontrastują na tle obdrapanych ścian. Za drzwiami kryją się domostwa. Często są to charakterystyczne dla miast Maroko, tradycyjne riady. Riad z arabskiego to „ogród”, bo riad na wzór domów andaluzyjskich składa się z patio, często stanowiącego niewielki ogród z drzewkami dającymi cień oraz obowiązkowo z fontanną. Patio stanowiło centrum domu, a pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze skupiały się dookoła patio. Zapewniało to mieszkańcom prywatność. Pięterko i taras na dachu. Cisza i spokój. Jakby inna bajka. Takie riady na ogół należały do kupców, ale w takiej formie budowano także pałace.

SUKI

Suki to targowiska. Odkryte lub zadaszone. Dzięki Bogu uliczki wchodzące w skład suków są wyłączone z ruchu samochodowego (co nie oznacza, że skuterowego). Tematyczne, nietematyczne. Zawsze pełne ludzi. Skóry, bambosze, ceramika, dzianiny, dywany, biżuteria, kafelki mozaikowe, dzbanki do herbaty, wyroby z drzewa sandałowego i palmowego, lampy lub jedzenie, przyprawy, oliwki, mięta do herbaty, olejki arganowe. Podobno wszystko, co człowiek sobie wymyśli. Nie ma cen. Ceny należy targować. Należy – by nie urazić sprzedawcy. Trzeba przy tym pogadać, ale jest szansa zjechania z ceną do połowy lub niżej (lub wyżej). Niektórzy się przechwalają, że można zbić do 1/3 ceny wyjściowej. Wszystko zależy od umiejętności i sądzę też – od sezonu. Zakupy w uliczkach medyny są też okazją do poznania samych Marokańczyków i ich kultury. I to chyba największy urok Marrakeszu.

Podobno w każdy czwartek odbywa się pchli targ Bab El Khemis, „Czwartkowe drzwi”. Sprzedawane są na nim starocie, w dużej mierze drzwi i bramy ze starych riadów. Jest nazywany „jednym z największych światowych mieszanek śmieci i skarbów”. Niestety nie zdążyliśmy, w czwartek już lecieliśmy do domu.

JAMEEL EL-FNA

Plac Jamee el-Fna jest sercem medyny. Nazwa ponoć oznacza „zgromadzenie umarłych”, co ma nawiązywać do targów niewolników i egzekucji, jakie się tutaj odbywały. Plac jest bardzo specyficzny i nadaje Marrakeszowi niezapomniany klimat. Owszem, jest to miejsce paskudnie turystyczne, ale trudno powiedzieć, czy więcej tam turystów czy tubylców. Wiecznie zatłoczony, wiecznie głośny. Inny za dnia, inny w nocy. W ciągu dnia są tu kuglarze, bębniarze, muzycy, zaklinacze węży, kobiety oferujące malowanie dłoni i stóp henną, rzemieślnicy. W głębi – suk, wielkie targowisko.

Pod wieczór do tego wszystkiego wjeżdżają kramy gastronomiczne i plac zamienia się w jedną wielką, tanią knajpę. Pyszne tadżiny, szaszłyki, grillowane warzywa, ryby i owoce morza, ślimaki, słodkości, herbaty różnego rodzaju. Zapach jest tak apetyczny, że nie da się wyjść z placu z pustym żołądkiem. Stołują się tubylcy i turyści. I tu WARTO! Otaczające plac restauracje mogą się schować ze swoją kuchnią. Dookoła gastronomii nadal kwitnie handel, nadal muzycy grają, pojawiają się berberyjscy opowiadacze historii, skupiający bardzo wielu miejscowych słuchaczy. Jest też możliwość wzięcia udziału w konkursach, tylko trzeba się jakoś dogadać. Marrakesz bez Jameel el-Fna byłby tylko jednym z wielu marokańskich miast. Z placem jest tym jedynym. Można lubić, można nie lubić, ale pójść chociaż wieczorem i dać się uwieść klimatowi – trzeba koniecznie.

KUTUBIJJA

Tuż przy placu Jameel el-Fna znajduje się najsłynniejszy w całym Maroko minaret meczetu Kutubijja, symbol Marrakeszu, najbardziej rozpoznawalny punkt orientacyjny miasta. Sam meczet jest surowy z zewnątrz, jak wewnątrz – wiedzą tylko muzułmanie, innowiercy nie mają wstępu. Pierwszą świątynię postawiono tu na początku XII wieku, została zniszczona, powstała na jej miejscu następna, ale ją rozebrano, bo została źle zorientowana – najważniejsza jej część, nisza mihrab, nie została skierowana dokładnie na Mekkę. Zdarza się. Obecny meczet to trzecia świątynia. Największa w Marrakeszu. Otoczona murami i ogrodami. Minaret jest najwyższy w Maroko, ma ok. 70 m i stanowi proporcję 1:5, czyli wysokość wieży to pięciokrotność jej szerokości.

MUZEUM MARRAKESZU – PAŁAC DAR MENEBHI

Muzeum Marrakeszu jest absolutnie warte obejrzenia, nawet przez tych, których muzea nudzą. Jego siedzibą jest dziewiętnastowieczny, odrestaurowany pałac Dar Menebhi. Pałac sam sobie jest pięknie zdobiony kolorowymi mozaikami, misternie rzeźbionymi stiukami, inkrustowanymi drzwiami, kolumnami. Zdobnictwo – pierwsza klasa. Zbiory nie są przeogromne, ale jest to ilość, która nie zmęczy, a zostanie w pamięci: elementy sztuki, strojów, biżuterii arabskiej i berberyjskiej. Jest to tak wyeksponowane, że można łatwo zorientować się w różnicach między obiema kulturami.

Istnieje bilet łączony do trzech zabytków Marrakeszu: Muzeum Marrakesz, Medresa Ben Youssef i Almoravid Koubba.

MEDRESA ALEGO IBN JUSUFA

Podobno w całym Maroko są dwie najpiękniejsze, konkurujące ze sobą medresy – w Fezie (gdzie nie byliśmy) i w Marrakeszu (gdzie byliśmy). Ta marrakeska „kupiła” nas w całości. Położona jest w sercu medyny, pośród wąskich, tłocznych uliczek, obok hałaśliwego suku. Jednak po przekroczeniu bramy człowiek wchodzi w inny świat, emanujący spokojem, ciszą i feerią barw mozaik.

Medresa to szkoła teologiczna. W islamie nauka i religia były i są nierozerwalnie ze sobą związane, dlatego medresy budowano przy meczetach. Uczniami byli tylko chłopcy. Mieli zapewnione darmowe jedzenie, ubranie, mieszkanie i oczywiście samą naukę. Studiowali nie tylko Koran i hasidy (życie i przekazy Mahometa), ale też gramatykę, literaturę i historię, prawo, matematykę, astronomię, geografię, przyrodę, a także elementy medycyny i farmacji, dlatego często przy medresach powstawały szpitale. Nauka trwała 7 lat.

Marrakeska medresa powstała przy meczecie Alego Ibn Jusufa. Meczet zbudowano w XII w., kiedyś był dwa razy większy, ale nadal jest największym meczetem na terenie medyny, a jednocześnie najstarszą zachowaną budowlą Marrakeszu. Medresę zaś zbudowano w XIV wieku. Później ją rozbudowano i w XV wieku już stanowiła największą medresę w całym Maghrebie. Przyjmowała ponad dziewięciuset studentów.

Zbudowana jest na wzór riadu, pośrodku dziedziniec z basenem, ściany do pewnej wysokości wyłożone barwnymi mozaikami, powyżej mozaik ciągnie się pas z cytatami z Koranu. Jeszcze wyżej koronkowo zdobione stiuki i cedrowe sufity. Na piętrze też zdobione galerie, cele dla uczniów. Niesamowity klimat do nauki.

Medresa działała do 1960 roku, kiedy przekształcono ją w muzeum.

PAŁAC I OGRODY EL BAHIA

Pałac El Bahia („bahia” – pełen blasku) położony w południowym końcu medyny to największy udostępniony do zwiedzania pałac. Brama w murze sprawia wrażenie wielkiej „zmyłki”, bo zupełnie nie zapowiada, co się mieści za murem. Pałac zbudowany w XIX wieku był rezydencją jednego z wezyrów. Składa się z dwóch riadów i kilku ogrodów. Dużo pięknie zdobionych sal, mozaik, rzeźbionych, drewnianych sufitów oraz zieleni.

OGRÓD MAJORELLE

Głośny i gorący Marrakesz ma na szczęście dużo ogrodów, dających wytęskniony cień, namiastkę chłodu i ciszy. Jardin Majorelle to właśnie jedna z takich enklaw w męczącym mieście, zarazem najsłynniejsza. Francuzi mówią, że być w Marrakeszu i nie zobaczyć ogrodów Majorelle, to jak być w Paryżu i nie widzieć wieży Eiffla.

W latach 20-tych XX wieku francuski malarz Jacques Majorelle wybudował tu niewielki dom i otoczył go ogrodem. Przywoził rzadkie gatunki drzew, kaktusów i roślin z całego świata. Dom, pracownię i elementy ogrodu pomalował w dobranym przez siebie specyficznym  odcieniu koloru niebieskiego, który teraz nazywa się „blue Majorelle”. Ogród był dostępny dla wszystkich. Po śmierci malarza ogród przez prawie 20 lat marniał, dopóki nie kupił go Yves Saint Laurent. Wraz ze swoim partnerem Pierrem Berge odnowił i rozbudował ogród.

Jardin Majorelle odwiedzają tłumy turystów i tubylców. My takie miejsca omijamy szerokim łukiem, tu jednak zdecydowaliśmy się wejść. I dobrze, bo wbrew wszelkim pozorom są tu zaciszne zakątki, gdzie można przysiąść i pogapić się na ten specyficzny dobór kolorów.


Tym razem nasz wyjazd ograniczył się do jednego miasta. Nie było czasu na zobaczenie całego kraju, więc marzenia o Atlasie Wysokim, kasbach, ksarach, pustyni, wielbłądach i błękitnym mieście wpadają na listę „must do”. Może się uda jeszcze w tym wcieleniu.

A jednak… Jednak nie wysiedzieliśmy w Marrakeszu ciurkiem 4 dni. Poniosło nas na jednodniowy wypad nad wodospad Uzud. A bo „rzut beretem” i bo największy w Maroko.