Albania na dziko

Albania łączy w sobie wszystko, o czym człowiek marzy – góry, jeziora, morze i niesamowite widoki na każdym kroku. Nie ma po drodze nudnych krajobrazów. Tam na horyzoncie wiecznie coś się dzieje. Przyroda jeszcze nie jest zniszczona, krajobraz jeszcze nie jest naćkany reklamami i betonowymi pudełkami. Ma w sobie specyficzną mieszankę dzikości i nowości. Ma to, co wiele krajów utraciło na własne życzenie, zabetonowało, rozjechało buldożerami, zabudowało, zasłoniło, ogrodziło, wytępiło i nazwało cywilizacją. Albańskie zabytki są cenne na skalę światową. W tle trudna historia, wiecznie przewalający się przez kraj najeźdźcy, w końcu pętla na szyi zakręcona przez komunistów i całkowita izolacja. Zamknięcie granic i obunkrowanie „strategicznych” miejsc, czyli w zasadzie całego kraju. Historia też niestety uczyniła kraj niegdyś dobrze prosperujący i bogaty – biednym. Wszystkie te nieszczęścia, które spotkały Albanię, dziś czynią ją egzotyczną i unikatową.


Zobacz też: więcej zdjęć i wpisów o Albanii


Srebrne dachy Gjirokastry.

KILKA REFLEKSJI „PO”

Albania „pachnie” egzotyką. Rozpalone i wilgotne powietrze ma specyficzny zapach gorąca. Roślinność bardziej przypomina południowe kontynenty niż Europę. Drzewa oliwne i figowe rosną tu jak chwasty. Ciemniejsza karnacja skóry mieszkańców i przepiękne kobiety z czarnymi, głębokimi oczami też tworzą nieeuropejski klimat. Chaos w ruchu miejskim, przemykające skutery z wiecznie trąbiącymi klaksonami, rowerowe riksze do przewożenia cudacznych towarów, zapachy jedzenia na ulicach, pokoślawione chodniki, śmieci. Handel uliczny i bazary, jakich u nas nigdy nie było. Momentami aż trudno uwierzyć, że to Europa, a będąc w sercu Europy, zdecydowanie czuliśmy się jak w Azji.

Albania zmienia się wielkimi krokami, dlatego warto się pospieszyć. O ile ktoś chce zobaczyć jeszcze jej unikalność, autentyczność i niezniszczoną przyrodę. Bo Albania balansuje. Jedną nogą tkwi w „starym”, a drugą w „nowym”. Niegdyś z niej panicznie uciekano, teraz się wraca. Są w Albanii rejony biedne i długo takie pozostaną. To tam, gdzie turyści nie mają po co przyjechać. Są rejony szybko się rozwijające i nowoczesne. Króluje riwiera, która, sądząc po zdjęciach i opisach sprzed roku lub dwóch, zmienia się chyba najszybciej.

Albania stała się ostatnio modna. Stety i niestety. Niedyskusyjny plus to to, że przyjeżdżają turyści. Bardzo dobrze, bo wreszcie miejscowa ludność może poczuć się członkiem Europy. Ludzie wreszcie mają możliwość sensownego zarabiania i zmiany swojego życia. Asfaltowanie szutrowych dróg to niewymierny plus dla wszystkich – zwłaszcza dla miejscowych. Niedyskusyjny minus jest taki sam. Nawał turystyki nakręca też inne potrzeby – zabudowywanie najpiękniejszych krajobrazowo i dzikich miejsc hotelowcami, straszącymi betonowymi budynkami, klecenie na szybko bud hucznie nazywanych „restaurant”. Tam, gdzie była dzika, cicha zatoczka morska – już stoją parasole i leżaki. I budka z coca colą. Prawdopodobnie już niebawem więcej będzie porównań Albanii do Chorwacji, niż zachwytów nad dzikością przyrody. A ceny? Idą w górę.

I jest jeszcze pyszna, bałkańska kuchnia… I kawa z tygielka…

Osobliwość Albanii to także jej mieszkańcy. Gościnność stoi na pierwszym miejscu i to się przejawia w bardzo różnych sytuacjach. Nie dotyczy tylko gościnności w domu, ale też ugoszczenia w kraju. Albańczycy to ludzie życzliwi, otwarci i pomocni. Jak zawsze sprawdza się fakt, że im biedniejszy człowiek, tym bardziej bezinteresowny, tym chętniej pomoże, poradzi, pogada. Turystyczna Albania, słynna riwiera, to już inna bajka. Komercja, drożyzna i tłumy.

Dla krajobrazu są charakterystyczne bunkry. Hodża w swej obsesji wybudował ich 600 tysięcy. Trudno więc ich nie zauważyć, choć zarastają trawami i popadają w ruinę. Czasami wyglądają groteskowo – zupełnie jak sytuacja Albanii w momencie ich stawiania. Sami Albańczycy różnie je traktują. Starają się nie zauważać lub zamalowują kwiatami. Tak samo, jak milczą o niedawnych czasach. Bo to było tak niedawno, kiedy Albańczycy żyli w państwie terroru stalinowskiego, odcięci od świata, inwigilowani, gdzie każdy donosił na każdego.

Przeróżnych fortyfikacji tu nie brakuje. To coś służyło do "garażowania" floty marynarki wojennej.

BEZPIECZNIE/NIEBEZPIECZNIE

Często padają pytania „czy w Albanii jest bezpiecznie?”. Nigdzie nie jest, nawet we własnym łóżku. Ludzie jeszcze boją się Albanii. Boją się mafii, porwań, kradzieży, oszustw, kombinatorstwa. Boją się stereotypów. Jeśli się boisz, to nie jedź. Wakacje w strachu, to nie wakacje. Albania ma swoje rejony na północy, gdzie nie należy się zapuszczać. Tam nawet miejscowi nie zaglądają. Jeśli trafisz w taką okolicę, miejscowi dadzą znać – nie wchodź. Wtedy nie wchodź. Cała reszta Albanii jest dla Ciebie.

Trzeba pamiętać, że Albańczycy mają swój honor. Lepiej go nie urazić. Jeszcze do dziś na północy kraju przestrzega się zwyczajowego prawa kanun. Jeśli w czasie swoich podróży szanujesz tubylców, ich kulturę, religię, zwyczaje, to nie masz się czego obawiać. Ludzie ci pomogą. Mieszkający w Albanii polski franciszkanin powiedział: tutaj ludzie są gościnni, szczerzy i dobrzy, ale jeśli ktoś powie, żeby tu nie wjeżdżać, nie parkować, nie wchodzić, nie rozbijać się – to słuchać i nie dyskutować.

ALBANIA SAMOCHODEM

W internecie dużo wpisów krzyczy wielkimi wołami, by poruszając się po albańskich drogach, być maksymalnie skupionym i ostrożnym. Bo drogi w fatalnym stanie, bo kierowcy z ułańską fantazją i trudnych do przewidzenia zachowaniach. No więc jest tak:

Warunki na drogach w Albanii z roku na rok są coraz lepsze. Spora część dróg została wyasfaltowana. Wyjątek stanowią góry, mniejsze wioski oraz niektóre dojazdy do dzikich jeszcze plaż – dzikich właśnie dzięki temu, że dostępnych tylko od strony morza lub samochodem terenowym. Są autostrady i drogi szybkiego ruchu, ale trzeba liczyć się z tym, że dość nagminnie jeżdżą nimi rowerzyści – zdarza się, że „pod prąd”. Na poboczu stoją grupki ludzi czekających na autobus – przystanki autobusowe w Albanii są nieoznaczone, w związku z tym łapie się autobus na jego trasie. Nieważne, czy jest to autostrada, czy zakręt, czy skrzyżowanie. Przez autostradę nagminnie przechodzą rodziny z dziećmi, przenosi się wózki lub inne gabarytowe eksponaty.

Jeśli chodzi o kierowców z „trudnymi do przewidzenia zachowaniami”. No cóż… Polacy w Polsce też mają swoje za uszami. Owszem, w Albanii jeździ się z chaosem i luzem charakterystycznym dla Południowców. Albańczycy nad światła i znaki drogowe przekładają sygnalizację dźwiękową. Klaksony są w powszechnym użyciu, niekoniecznie, by na siebie trąbić i wyzywać „jak jedziesz baranie”, ale raczej by się pozdrowić na drodze, albo uprzedzić, że za moment nastąpi JAKIŚ manewr (bądź tylko mądry i domyśl się, jaki :)). Powszechne jest zatrzymywanie aut na środku drogi i pogadanie z drugim kierowcą. Machanie sobie, wymiana uśmiechów, kiwanie – do wszystkich: znajomych i nieznajomych. Warto odwzajemniać.

Podsumowując – tak, nieco chaosu na drogach jest, ale jest w tym chaosie jakaś metoda. Trzeba ulec temu stylowi, wczuć się, wpłynąć na tę falę i jeździć jak Albańczycy. To chyba jedyna recepta na bezkolizyjne przetrwanie, skoro tamtejsi kierowcy są właśnie do takiego stylu jazdy przyzwyczajeni. Przy czym: przez 3 tygodnie nie widzieliśmy żadnej kolizji, stłuczki, czy zablokowanej drogi. Wręcz mam takie wrażenie, że jadąc czysto przepisowo – stanowi się zagrożenie na drodze.

W Albanii panuje pewna dowolność w obieraniu kierunków jazdy 😉

Co jest ważne dla polskich kierowców:


NASZA TRASA DOJAZDOWA

Gdynia -> przez Polskę A1 na Gliwice -> przez Słowację dalej A1 na Ostrawę, Brno -> przez Słowację A1 na Bratysławę -> przez Węgry A1 na Budapeszt, dalej na Belgrad -> przez Serbię przez Suboticę, Nowy Sad, omijając obwodnicą Belgrad w stronę Czarnogóry na Bjelo Polje, wzdłuż kanionu Moraca na Podgoricę i dalej już jak się chce, byle na Szkodrę. Bardzo ładna, dłuższa droga wiedzie przez Jezioro Szkoderskie (po stronie Czarnogóry jest tunel płatny 2,5 euro), krótsza na Koplik.

 NASZA TRASA w albanii

Nasza trasa chyba przebiegła mniej więcej dość klasycznie. Przynajmniej jak na fanów gór i niefanów plażowania przystało. W ogólnym zarysie:
Szkodra -> jez. Komani -> Valbone (Rilindi) -> Theth -> Szkodra -> Kruja -> półwysep Rodonit -> Tirana -> Monastyr Ardenica -> Berat -> Llogara Pass -> Himare -> Ksamil -> Butrint -> monastyr Mesopotam -> Blue Eye -> Gjirokastra.

Trasa_ALB

GÓRY PÓŁNOCNOALBAŃSKIE

Góry Północnoalbańskie, namiętnie nazywane Prokletije, „Przeklęte” (choć to bardziej czarnogórska nazwa), to pierwszy etap naszej albańskiej trasy. Poznanie pustych, dzikich, nieoblepionych turystami rejonów Albanii, kontakt z tamtejszą ludnością i ich kulturą, to był najlepszy początek na poznanie kraju. Region ma swoją specyfikę i mega pozytywną energię. Jak to góry. Zrobiliśmy też fajny myk, który polecam do powtórzenia: pozostawienie samochodu w Szkodrze (np. na campingu), transport promem przez Jezioro Koman i bus do Valbony. A potem góry i przejście do Theth. Góry są wymagające, ale warte każdej kropli potu. O tym wszystkim w Prokletije, przeklęte Góry Przeklęte.

SZKODRA

Szkodra (Shkodër) jest genialnie położona. Miasto powinno być w tej chwili super nowoczesne i bogate, jednak powojenna historia wstrzymała jego rozwój, hamowała go wręcz jako reperkusje po antykomunistycznych manifestacjach i buntach w czasach Envera Hodży. W tej chwili Szkodra tętni życiem. Leży u podnóża Gór Północnoalbańskich, więc to stąd przerzucają się fani gór w wyższe partie Przeklętych. Leży nad słynnym Jeziorem Szkoderskim wciętym w pasmo gór, więc to tu przyjeżdżają wielbiciele kąpieli i plażowania. Leży 20 km od granicy z Czarnogórą i 55 km od dość popularnej atrakcji turystycznej – Jeziora Koman.

Szkodra w ogólnym rzucie oka.

Warto połazić po mieście, ale przede wszystkim trzeba podejść do Twierdzy Rozafa, bo w skali różnych zachwalanych w przewodnikach twierdz obronnych, właśnie ta jest najbardziej godna polecenia. Bo: zachowało się z niej sporo fragmentów i nie wybudowano na jej terenie nowych budynków, przez co wydaje się całkowicie nieturystyczna. Ma swój specyficzny klimat. I jest wystarczająco monumentalna, by zrobić pozytywne wrażenie. No i świetne widoki na miasto, okoliczne góry i zakola rzeki Bune. Pod wieczór jest najmniej ludzi, więc też najfajniej można po niej pochodzić. Trafić do niej nietrudno, bo wyrasta na wysokim wzgórzu nad centrum miasta. Pierwsza warownia została tu postawiona przez Illiryjczyków w III w. p. n. e. Potem byli tu Rzymianie, Serbowie, Wenecjanie, potem zajmował ją Skanderberg, potem Turcy, którzy wykorzystywali ją do czasów wojny bałkańskiej w 1913 roku.

Twierdza Rozafa.

KRUJA

Są takie miasteczka w Albanii, z których Albańczycy są szczególnie dumni lub które stanowią perełkę architektoniczną kraju. Dla Albańczyków są trzy takie dumy. Kruja (Krujë) uświęcona historycznie oraz Berat Gjirokastra, jedyne w Albanii miasta-muzea. Pierwsze miasto trochę przereklamowane, ale dwa następne są warte grzechu.

Trudno powiedzieć, czy Kruję można polecić. Ogólnie według naszego mniemania nie jest to miejsce „must see” w Albanii. Chociaż rodowity Albańczyk pewnie by się obraził. Przecież jest to rodzinne miasto Skanderberga! Uświęcone historycznie! Skanderberg (w Polsce nazywany Jerzym Kastriotą) to największy albański przywódca, cieszący się ogromny kultem. Zwłaszcza teraz, po latach komuny, jego dokonania nabrały dodatkowego wydźwięku. W XV wieku Skanderberg wyczyniał cuda, by zespolić rozproszone ksiąstewka albańskie w jedną siłę i stanąć przeciw Imperium Osmańskiemu zajmującemu wówczas znaczą część Bałkanów. Sposób działania, skuteczność, upór i sukcesy spowodowały, że nazywany był Aleksandrem Wielkim swoich czasów.

Miasto Kruja jest bardzo silnie reklamowane w przewodnikach, Internecie oraz – jak się okazuje – jest punktem obowiązkowym biur podróży. Sądząc po tym, jak sklepikarze zaczepiają turystów, słysząc język polski, to chyba jest to punkt nr 1 polskich wycieczek. Kruja, owszem jest bardzo ładnie położona i ma ciekawy folklorystyczny bazar. I to by było na tyle z naszych pozytywnych wrażeń.

Twierdza w Krui: najstarsza część - wieża i najnowsza część - cytadela.

Zamek Skanderberga to średniowieczna twierdza, z której niewiele się zachowało, ale która aspiruje do bycia jednym z najważniejszych zabytków Albanii (wszystko, co związane ze Skanderbergiem jest dla Albańczyków święte!). Twierdza w swym obecnym kształcie nieco rozczarowuje – pozostało niewiele murów, trochę fundamentów, a centralna część – cytadela – została odbudowana w latach 80-tych pod nadzorem córki Envera Hodży. Cytując przewodnik Rewasza, jest to „monumentalna fasada współczesnej architektonicznej wizji stołecznego zamku Skanderberga.”. Psuje niestety cały efekt i klimat miejsca. W cytadeli mieści się muzeum Skanderberga.

Zbudowana na nowo cytadela Skanderberga.

Co warto – to na pewno mały bazar stylizowany na turecki. Jest to właściwie jedna uliczka ze sklepikami pełnymi miejscowego rękodzieła oraz takich „pchlich” eksponatów wszelkiej maści. Ceny można targować.

Kolorowy i egzotyczny bazar w Krui.

BERAT

Berat nazywany jest miastem tysiąca okien. Położony jest w środkowej Albanii, na wysokim, skalistym, niedostępnym wzgórzu, a niewielkie bielone domy „posklejane” piętrowo w miasteczko, tworzą wrażenie tysiąca okien wyglądających ze stoku góry. Berat jest miastem-muzeum (jednym z dwóch, jeszcze Gjirokastra) wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ma swoją współczesną część, jednak to, co przykuwa wzrok i zachęca do obejrzenia, to właśnie ta stara część. Miasto-muzeum jest nadal zamieszkane, toczy się w nim życie rodzinne i to dodaje autentyczności temu miejscu. Nad wąskimi uliczkami pną się winorośle, dając chwilową ulgę w cieniu. Jest kilka sklepików spożywczych, dzieciaki biegają po uliczkach, kobiety przenoszą michy świeżo wydojonego mleka, jednym słowem proza życia. Można przez moment poczuć, jakby czas zatrzymał się w jakimś momencie i nie trzeba sobie wyobrażać, jak tu żyli ludzie, bo to życie toczy się na naszych oczach.

Berat - dzielnica Mangalem.

Tysiącokienny Berat dzieli się na trzy dzielnice: Kalaja, która znajduje się w obrębie murów twierdzy, Mangalen, która „przycupnęła” w dolnej części wzgórza, pod murami twierdzy oraz Goricy, rozłożonej po drugiej stronie rzeki Osum. Domy są klasyczne, staroalbańskie, w większości z XVIII i XIX wieku, z kamiennymi dachami no i tymi pobłyskującymi w słońcu oknami.

Ułamek z "tysiąca" ;)Twierdza znajdująca się na szczycie wzgórza, została zbudowana w XIII w. na fundamentach illiryjskiej warowni z IV w. p. n. e. oraz rzymskich umocnień z II w. Kiedyś w obrębie murów twierdzy znajdowało się całe miasto. Potem zaczęło się rozrastać i rozbudowywać w dół, w stronę rzeki Osum. Twierdza była kiedyś imponującą, samowystarczalną fortyfikacją ze swoimi cerkwiami oraz meczetami.

Uliczki miasteczka są wąskie, wciśnięte pomiędzy mury odgradzające domostwa.

Jest tu też sporo zabytkowych meczetów i cerkwi, które w latach 40-tych XX wieku zostały wpisane na listę religijnych zabytków kulturowych Albanii. Po ogłoszeniu Albanii pierwszym na świecie krajem ateistycznym (1967 r.) większość zabytków Beratu została zdewastowana i popadła w ruinę. Jest tu Meczet Kawalerów, w którym nieżonaci młodzieńcy modlili się o dobrą żonę. Na stoku wzgórza znajduje się maleńka cerkiew św. Michała Archanioła. Na terenie twierdzy jest mała bizantyjska cerkiew św. Trójcy i cerkiew św. Teodora ze świetnie zachowanymi freskami. Są ruiny Czerwonego Meczetu i Białego Meczetu, zbudowanych w czasach panowania tureckiego dla żołnierzy garnizonu i kupców zaopatrujących twierdzę w towary. Ze wzgórza widać bardzo ładną panoramę miasta, a w niej kolejne zabytki – Meczet Ołowiany i Katedra.

Najfajniejsze z tego wszystkie jest to, że w tak niesamowitym miejscu jest tak mało turystów.

Cerkiew Trójcy Św. na terenie twierdzy.

GJIROKASTRA

Gjirokastra (Gjirokastёr) to już południowa Albania. Nazywana jest miastem srebrnych dachów, bo dachówki w tutejszej okolicy wykonywano z charakterystycznych dla tego regionu srebrzystych łupków. Gjirokastra jest miastem-muzeum wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Podobnie jak Berat zabytkowe miasteczko jest zamieszkane.

Srebrna Gjirokastra.

Gjirokastrę podaje się za rzadki przykład dobrze zachowanego miasta osmańskiego (tureckiego). Domy usytuowane pod twierdzą mają charakter obronny i zbudowane są na wzór tureckich „kule”, jednopiętrowych z podwyższonym fundamentem. Stara część miasta ma bardzo strome i kręte uliczki, dlatego Gjirokastra nazywana jest dodatkowo miastem tysiąca schodów. Chociaż nie wiem dlaczego, bo schodów tu tyle, co kot napłakał. Może to układ bruku sprawia takie wrażenie.

Strome uliczki są naprawdę strome.

Dom obronny na wzór tureckich "kule".

Pierwsza warownia – jak to w Albanii – została wzniesiona już w czasach illiryjskich (jakoś IV w. p. n. e.), potem stopniowo ją rozbudowywano, zwłaszcza w XIII w., w czasach bizantyjskich, kiedy strzegła bezpieczeństwa szlaku handlowego między Adriatykiem a Grecją. W XV w. Turcy zajęli miasto i jeszcze bardziej rozbudowali i umocnili twierdzę, by z kolei strzegła ich interesów w regionie. Twierdza faktycznie robi wrażenie i warto ją obejrzeć. W XIX w. zarządzał tu słynny Ali Pasza z Tepeleny (lennik sułtana tureckiego, w rzeczywistości usiłował stworzyć albańsko-grecki kraj niezależny od Turcji), zbudował tu ogromne podziemia, które w późniejszych czasach różnie wykorzystywano: jako magazyny, jako schron przeciwbombowy, a za „panowania” Envera Hodży – jako więzienie dla „wrogów” politycznych. No bo jeszcze jedna rzecz – Gjirokastra to rodzinne miasto Hodży. Dom, w którym się urodził, został odrestaurowany i udostępniony do zwiedzania.

Twierdza w Gjirokastrze.

Wieża zegarowa twierdzy. Turecka.

Dodatkową atrakcją na terenie twierdzy – teraz czysto turystyczną, lecz do niedawna traktowaną jako przestroga przed zagrożeniem ze strony kapitalizmu – są szczątki amerykańskiego samolotu zwiadowczego Lockheed T-33. W 1957 r. pilot naruszył przestrzeń powietrzną Albanii, by z powodów technicznych wylądować gdzieś w okolicach Tirany. Samolot skonfiskowano za szpiegostwo i wystawiono go na widoku publicznym „ku przestrodze”.

Amerykański "szpieg".

PÓŁWYSEP RODONIT

Półwysep Rodonit (Kepi i Rodonit) to bardzo fajne miejsce nad Adriatykiem, położone mniej więcej na wysokości Krui. Żeby dojechać na półwysep trzeba trochę pokombinować pomniejszymi drogami, ale wszystkie są w tej chwili wyasfaltowane i nie ma z tym żadnego problemu. Półwysep ma sporo pustych plaż, ale najbardziej malowniczy rejon leży na jego końcu. Wjazd samochodem na ten końcowy fragment półwyspu jest co prawda płatny, ale jest to opłata groszowa i nie ma się co zastanawiać, bo fundusze idą na utrzymanie i oczyszczenie terenu. Teren od stuleci należy do zakonu franciszkanów, a obecnie opiekuje się nim polski zakonnik. Warto zapytać o niego w kawiarence przy plaży i porozmawiać.

Nazwa półwyspu rzekomo pochodzi od legendarnego illiryjskiego Boga Morza – Rodoni, odpowiednika greckiego Posejdona. Z półwyspu rozciągają się widoki na morze, zatokę, na okoliczne wyspy majaczące gdzieś hen daleko, na klify i na liczne bunkry z czasów Hodży. Jest ich tu naprawdę sporo, różnych gabarytów i zastosowań. Budynek po garnizonie wojskowym, który stacjonował tu za czasów Hodży i obstawiał bunkry, jest w tej chwili porządkowany, ma być wyremontowany i zaadoptowany w celach krzewienia kultury albańskiej. I miejsce to nie ma być magnesem na turystów, lecz raczej służyć lokalnie, samym Albańczykom.

Klifowy brzeg półwyspu Rodonit.

Wzgórza półwyspu są dość mocno obunkrowane, w końcu imperialistyczny wróg czyha za rogiem.

Przy niewielkiej i dość pustej plaży stoją ruiny starego kościółka św. Antoniego, zbudowanego w stylu bizantyjskim. Obok bije źródełko. Łąki wokół są doskonałym miejscem na biwakowanie. Po drugiej stronie cypla można dojść do ruin starej fortecy zbudowanej w XV w. przez Skanderberga. Forteca miała nie tylko funkcję obronną, ale służyła też jako port stacjonującej tu flocie.

Kościółek św. Antoniego.

Forteca Skanderberga na samym końcu półwyspu.

TIRANA

Wszyscy mówią, żeby omijać Tiranę szerokim łukiem, bo brzydka, betonowa, przygnębiająca. Że szkoda czasu i w ogóle to po co. No to my na przekór. Każde miasto, obojętnie, jakie jest, ma swój klimat. Fajny lub nie, ale coś tam się wyczuwa w powietrzu. Tirana okazała się zielonym miastem z luźną, niezbyt stołeczną atmosferą. Nieco chaotyczna i zwariowana. I MA swój klimat. Trzeba tylko wymazać sobie z głowy stereotyp wzoru bogatej, poukładanej i eleganckiej stolicy europejskiej. No bo kto powiedział, że stolica taka powinna być. O Tiranie fajnej lub niefajnej tutaj.

Charakterystyczne ujęcie z Tirany - bohater Skanderberg i flaga narodowa, meczet, pięciogwiazdkowy hotel Plaza...

MONASTYR ARDENICA

Prawosławny Monastyr Ardenica jest bardzo ważnym punktem na mapie Albanii. Swego czasu był najważniejszym ośrodkiem religijnym, teologicznym i edukacyjnym kraju. Klasztor zbudowano na górze Myzege, nadając mu wygląd i po części funkcję obronną, dlatego nazywano go Zamkiem Myzege. Monastyr Narodzenia Matki Bożej zbudowano w 1282 r. na polecenie cesarza bizantyjskiego Andronika II jako dar wotywny po odparciu oblężenia Beratu. Od tego momentu monastyr służył jako klasztor męski z jedną przerwą – w czasach komunistycznych. Po ogłoszeniu Albanii krajem ateistycznym miał być zrównany z ziemią. Uchronił go fakt, że to właśnie w nim ślub brał największy bohater Albanii – Skanderberg. W monastyrze prowadzono szkołę teologiczną, a na przełomie XIX i XX w. nauczano też języka albańskiego, by utrzymać świadomość narodową Albańczyków. Wnętrze cerkwi jest bogato zdobione, a tutejsze freski na ścianach i sklepieniu bardzo dobrze się zachowały.

Monastyr Ardenica - jeden z najważniejszych ośrodków religijnych w Albanii.

PRZEŁĘCZ LLOGARA

Przełęcz Llogara (Qafa e Llogarasë) to jest takie „must see/must be” w Albanii. Położona jest w górach Çika na wysokości 1043 m. Jest łącznikiem między wybrzeżem północnym Albanii nad Morzem Adriatyckim, a południową Riwierą Albańską nad Morzem Jońskim. Znajduje się pomiędzy miasteczkami Orikum od strony północnej i Dhermi od południowej. Jest to najwyższy punkt na głównej drodze SH-8 pomiędzy Vlorą i Sarandą. Droga warta grzechu, kręta, widokowa, z panoramą na góry schodzące prosto do morza. Właściwie główna droga prowadzi NAD plażami i zatokami. Żeby dotrzeć do nadmorskich  miasteczek, trzeba odbić z drogi w dół. A potem, żeby gdzieś się dalej przemieścić, trzeba wbić się na nią z powrotem.

Zjazd z przełęczy prosto do Morza Jońskiego.

HIMARE

Po drugiej stronie Przełęczy Llogara leży Himare, pierwsza większa miejscowość w rejonie Riwiery. Wokół Himare ciągną się plaże i zaciszne zatoczki. Plaże są w większości kamieniste. W Himare mieszka spora mniejszość grecka, a grecki jest tu drugim powszechnie używanym językiem. Do Grecji stąd jest już tylko „rzut beretem”. Na horyzoncie majaczą greckie wyspy, a im bardziej na południe, tym bliżej Grecji.

Centrum Himare.

Himare-centrum to w tej chwili kameralne miasteczko, turystyczne i lekko już trącące kurortem, ale spokojne i przyjemne. My centrum odwiedziliśmy tylko z czystej turystycznej ciekawości. Rozbiliśmy się za to przy jednej z zatok z plażą przed właściwym Himare, a u stóp wzgórza z zabytkowym miastem-twierdzą.

Obrzeża Himare.

Nad miastem wznosi się wzgórze Barbakasë, a na nim prastara twierdza-miasto, sięgająca VIII w. p. n. e. Przez długie wieki była to ważna osada, dlatego mury obronne miasta budowano w różnych epokach. W obrębie murów znajdował się zamek obronny, dwie cerkwie oraz domy mieszkalne. Do 1912 r. była europejską prowincją Turcji. Miasteczko było zdominowane przez Greków. Stare Himare to w tej chwili ruiny, ale najstarsze mury sięgają IV w. p. n. e. Miejsce jest bardzo fotogeniczne, a widoki rozciągają się na Morze Jońskie, greckie wyspy i na góry.

Stare miasto-twierdza w Himare.

Z widokiem na góry...

MESOPOTAM

W greckiej wiosce Mesopotam, niedaleko Gjirokastry i po drodze do słynnego albańskiego wywierzyska Blue Eye (o czym niżej), znajduje się Monastyr św. Mikołaja prawdopodobnie z XI w. Mur okalający monastyr jest w tej chwili zrujnowany, ale niegdyś miał prawdopodobnie 7 wież obronnych i dwa wejścia. Jest to jedyny kościół w stylu bizantyjskim, który został zbudowany z dwoma absydami, co sugeruje, że były w nim dwa ołtarze dla dwóch wyznań: prawosławnego i katolickiego. I jeszcze jest to jedyny kościół w stylu bizantyjskim, który posiada nietypowo zbudowaną nawę główną. Wejście do kościoła jest z boku, a nie z frontu. W tej chwili wewnątrz cerkwi trwają prace remontowe, stropy są podparte rusztowaniami i właściwie nie da się ogarnąć wzrokiem, jak to wszystko wygląda. Ale na pewno jest nietypowo. Nie zachowały się żadne freski oprócz jednego – oblicza Matki Boskiej.

Św. Mikołaj z XI w. Dwie apsydy, nietypowa nawa główna. Wejście z boku. Trzeba poczekać, aż wyremontują wnętrze.

BLUE EYE – Syri i Kaltër

Kolejny fenomen wart uwagi, pomimo, że przyciąga sporo turystów, choć w Albanii „sporo turystów” to nie to samo co „sporo turystów” przy podobnych atrakcjach w Europie Zachodniej. To coś znajduje się w pobliżu wioski Muzinë, niedaleko greckiej Mesopotam. Syri i Kaltër, nazywane Blue Eye, to wywierzysko o bardzo intensywnym niebieskim i zielonym kolorze. Nurkowie doszli do głębokości 50 metrów, ale nurt wybijający jest zbyt silny, by zejść niżej i zbadać dno. Temperatura wody +10 stopni, ale i tak nie brak twardzieli do kąpieli. Wywierzysko znajduje się na rzece Bistricë, która wpada do Morza Jońskiego niedaleko Sarandy.

Blue Eye - Syri i Kaltër.

Stricte wywierzysko.

BUTRINT

Butrint to bardzo dobrze zachowane ruiny starożytnego miasta Buthrotum. Największe i najlepiej zachowane w Albanii stanowisko archeologiczne,  też największe poza granicami Włoch i Grecji. Ruiny są nazywane „mikrokosmosem historii śródziemnomorskiej”, ponieważ pokazują wzloty i upadki wszystkich imperiów, które na przestrzeni 2 tysięcy lat dominowały na terenach dzisiejszej południowej Albanii. Jedno miasto, a zawiera nieźle zachowane pozostałości z najwcześniejszych czasów illiryjskich przez greckie, rzymskie, bizantyjskie, weneckie, po okres panowania imperium osmańskiego. Miasto miało bardzo strategiczne położenie: na starożytnym szlaku żeglugi z Grecji do Italii przez Morze Jońskie, 3 kilometry od Korfu, na wzgórzu, na półwyspie. Kolejne pokolenia systematycznie rozbudowywały i umacniały miasto. Uważa się, że Butrint jest najważniejszym w Albanii kompleksem archeologicznym i największym poza granicami Włoch i Grecji.

Trudno jest powiedzieć, jaka jest świadomość Albańczyków, jeśli chodzi o wagę historyczną zachowanych resztek miasta, ale na razie Butrint jest dostępny w taki sposób, jak człowiek sobie zawsze marzy 🙂  Nie ma wytyczonych chodników, barierek, taśm, kamer, alarmów. Można wszystkiego dotknąć, powąchać, usiąść, położyć się, wręcz organoleptycznie polizać kamienie sprzed niemal 3 tysięcy lat! My akurat trafiliśmy na sprzątanie ruin bazyliki z VI w. po… weselu… Krzesełka, stoliki, katering… Wyobrażacie sobie ślub w Biskupinie?

Różne fajne zakamarki Butrintu.

Mitologia grecka głosi, że Butrint założył Helenos, syn trojańskiego króla Priama. Helenos podczas wojny trojańskiej został pojmany przez Greków, zdradził im sposoby na pokonanie Troi (niektórzy to jemu przypisują pomysł z koniem trojańskim), ratując tym samym życie. Po upadku Troi – według mitologii – Helenos uciekł wraz z innymi Trojanami i osiadł w miejscu, w którym złożył ofiarę z byka. Miejsce to uznano za idealne, ponieważ podczas składania ofiary zraniony byk wyrwał się, uciekł i padł dalej na plaży. Wzięto to za dobry omen, a miejsce nazwano Buthrotum czyli „zraniony byk”.

Zabudowania amfiteatru z IV-III w.p.n.e.

W I w. p. n. e. Butrint formalnie stał się kolonią rzymską. W 365 r. Butrint został mocno zniszczony przez silne trzęsienie ziemi i pomimo prób odbudowy miasto już nigdy nie odzyskało dawnej świetności ani takiego znaczenia. Od VI w. zapanowało tu chrześcijaństwo, zbudowano dużą bazylikę i baptysterium. Potem panowało tu imperium bizantyjskie, potem Wenecjanie, a od XV w. – Turcy do 1912 r. Butrint został opuszczony podczas panowania osmańskiego, kiedy zaczęły powstawać wokół niego bagna.

Babtysterium.

W tej chwili park archeologiczny jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO i zdecydowanie stanowi perełkę południowej Albanii. Pierwsze prace archeologiczne prowadzono tu od XIX w., a w epoce komunizmu tereny były niedostępne dla zagranicznych badaczy ze względu na bliskość granicy z wrogim reżimem! Park Narodowy obejmujący półwysep Butrint został uznany przez międzynarodową konwencję RAMSAR jako teren szczególnie bogaty w faunę i florę (międzynarodowe porozumienie, którego celem jest ochrona i utrzymanie w niezmienionym stanie obszarów określanych jako „wodno-błotne”, dotyczy głównie ptactwa, ale też roślinności wodno-bagiennej. W Polsce np. Biebrzański i Wigierski Park Narodowy).Według brytyjskiego „Guardian” albański Butrint to jeden z 10 najważniejszych parków narodowych w Europie (obok polskiej Białowieży!):
https://www.theguardian.com/travel/2015/apr/08/top-10-national-parks-europe-readers-travel-tips.

Park czynny jest do zmierzchu. Przy wejściu dostaje się mapkę, folderek przetłumaczony na łamaną polszczyznę. Każde miejsce jest oznaczone, opisane. My machnęliśmy się nieco i poszliśmy „od końca”, od drugiej strony, niż sugeruje mapka. Mam wrażenie, że to był lepszy pomysł, bo najciekawsze ruiny zostały nam na koniec.

KSAMIL

Ksamil to król albańskiej riwiery. W pierwotnych planach nie zamierzaliśmy tam zaglądać ze względu na charakter miejsca: kurort, tłumy turystów, głośna muzyka z knajp, plaże oblepione ludźmi, hałas. Takie atrakcje mamy na co dzień nad Bałtykiem, więc na wakacjach omijamy je szerokim łukiem. Wyszło jednak tak, że w ramach wypadu do Butrintu, zatrzymaliśmy się na obrzeżach Ksamilu.

Ksamil jest niesamowicie malowniczy, to fakt. Może należałoby już użyć czasu przeszłego – był. Niestety szpetnieje i drożeje w tempie błyskawicy. Powstają kompleksy hotelowe, a betonowe budynki wciskane są jak i gdzie popadnie. Niektóre utknęły w procesie budowy i straszą kikutami bez okien, łamią się w pół, świecą sterczącymi drutami. Niebawem całe niesamowite wybrzeże południowo-albańskie całkowicie utraci swój klimat. A klimat jest fantastyczny: niemal z morza wyłaniają się góry. Dopóki nie zasłoni ich beton. Poczucie czarnego humoru nasuwa refleksję, że najazdy Rzymian, Bułgarów, Greków, Wenecjan czy Turków mniej dewastowały Albanię niż napływ turystów… Nie wiem, o co chodzi, ale tam spotkaliśmy największe skupisko Polaków. Moda? Owczy pęd?

Powracając do Ksamilu. Zadrzewione wysepki z soczystą zielenią w zasięgu ręki. Można wpław przepłynąć, pobyczyć się co chwilę w innym miejscu. Niestety w tej chwili na każdym skrawku piasku – bo tam jest akurat piasek – ustawione są parasole. Nie wejdziesz na plażę bez wykupienia leżaka, a i tak trzeba go wcześniej zarezerwować. Plaża ogrodzona, przy bramce stoi goryl i kontroluje. Jeszcze są łódki i rowery wodne, które też trzeba wcześniej zarezerwować, ale generalnie, to łódki mają „kierowcę”, który za opłatą przetransportuje delikwentów pomiędzy wysepkami. My akurat bardzo szybko podziękowaliśmy za Ksamil. Ale oczywiście co kto lubi. Tylko, że Albania ma tyle pięknych, zacisznych miejsc!

No i Ksamil był jedynym miejscem na naszej trasie, w którym podano espresso bez szklaneczki wody.

Ksamil.

Ksamil zza krzaków, czyli ukrywając tłumy turystów.