FOTOGALERIA
Spodziewaliśmy się, że zobaczymy Kazbek raz, gdzieś w przebłysku kilku minut pogody, no bo aura w Kaukazie kapryśna i szybko się zmienia. Tymczasem Kazbek swym czujnym okiem obserwował nas przez tydzień bez względu na to, w którą stronę skręciliśmy, w którą dolinę weszliśmy, którą przełęcz przekroczyliśmy. Czuwał z każdej strony.
Z ogromnego gruzińskiego Kaukazu wybraliśmy rejon Kazbegi. Z jednej strony popularny ze względu na słynny kościółek Cminda Sameba (2179 m) i na Kazbek (5033 m). W oba miejsca ciągną pielgrzymki turystów. Na szczęście tylko tam. Reszta Kazbegi to tereny bezludne, nieturystyczne, nieodwiedzane, dzikie i przepiękne. Dwie wiochy na krzyż, zamieszkałe przez kilka osób albo tylko latem. Tyle, że znajdują się w najbliższym sąsiedztwie Osetii Południowej i strzeżone są przez posterunki straży granicznej. Uzyskaliśmy specjalną „propuskę” upoważniającą nas do przebywania w rejonie przyosetyjskim. Ze względu na wzrost zagrożenia (Rosja co chwilę po cichu przesuwa tu swoją granicę w głąb Gruzji), nie mogliśmy zrobić pierwszej części zaplanowanej trasy i nieco zmodyfikowaliśmy plan, no ale to wszystko na zdjęciach.
Zobacz też: więcej zdjęć i wpisów o Gruzji
Zaczynamy od przetransportowania się z Tbilisi w góry Gruzińską Drogą Wojenną.
Potem mkniemy w góry, do wsi Kvemo Okrokana (jakieś 2000 m).
Wysypujemy się z auta i… JEST! Kazbek! W chmurach, ale jest!
On ci to! Całe 5033 metrów w świetle zachodzącego słońca.
Taki poranek. Chyba nie widać, że w nocy waliły pioruny dookoła namiotów. Przeżyliśmy, Kazbek też ma się dobrze 😉
W promieniach wschodzącego słońca… Nie wygląda, ale to stożek wygasłego wulkanu (podobnie jak Elbrus).
Kvemo Okrokama to wioska niemal wyludniona, ale pogranicznicy swój posterunek mają. Nawiązali z nami kontakt wzrokowy.
Zaprzyjaźniamy się z lokalną zwierzyną 😉
Wejście w wąwóz Kasari, który prowadzi do Doliny Truso.
To tylko preludium zieleni Doliny Truso.
Zieleń zieleni była niesamowicie intensywna i soczysta, a w tej sporej przestrzeni atakowała wręcz z każdej strony 😉
A mówią, że Gruzja baraniną stoi!
To chyba ważne persony w stadzie.
Ketrisi.
Wioska prawie wyludniona. Ale dostaliśmy ser i chleb z dobroci serca, tak – ot po prostu.
Dolina Truso słynie ze źródeł termalnych i takich osobliwości właśnie: trawertynowych pól wapiennych w kolorze ognisto-pomarańczowym.
Google podają, że trawertyn to odmiana martwicy wapiennej, tuf wapienny, porowata skała osadowa składająca się głównie z kalcytu i aragonitu. I że występuje w kolorze zwykle białym, często z żółtymi lub czerwonymi uwarstwieniami.
Przestrzeń, przestrzeń i jeszcze przestrzeń. I rzeka Terek.
Abano. Dwa monastyry: ten odnowiony, ładny po prawej, to żeński, a któraś z chałupek po lewej, to męski.
Ruiny twierdzy Zakagori, w dole ostatni posterunek straży granicznej. Gdyby nie propuski, to byśmy nie weszli do kolejnej doliny.
Twierdza Zakagori.
Wejście do naszej „zakazanej” doliny.
No to „paszli”. Dolina Suatisi.
Czyżby Kazbek? Wczoraj sterczał nad sąsiednią doliną.
Wieś Suatisi. Zamieszkała latem przez kilka osób.
O poranku czekamy na słońce. To widok „po lewo”.
A to „po prawo”. Obudzić się z widokiem na Kazbek… bezcenne!
Szczegóły architektoniczne wioski.
Nasza bardzo ogarnięta i niezawodna ekipa 😉 Brak jednego wariata, który właśnie bawi się aparatem, ale jego WSZYSCY znają 😉
Wiedzieliśmy, że czeka nas przekroczenie rzeki w brud, ale że 4 razy… Rzeka lodowcowa, bardzo wartka, tocząca po dnie kamienie, zamulona (wcześniej 2 tyg. tu lało), więc nigdy nie wiesz, jak głęboko kryje się dno. Rzeka „strzała”.
Nie ma ścieżki, jest wolność!
Zaczyna się strefa lodowców 😉
Czwarte przejście przez „strzałę” Suatisi.
Znów po właściwej stronie i „wiu” wstecz.
Śpimy na trawiastej półeczce na 2700m.
Na takiej półeczce.
Podejście na przełęcz Iriston Południowy. Koło 3 tys. metrów męczące trawiaste podłoże zmieniło się w upierdliwie osuwające się płytki. Wygląda powulkanicznie.
Podejście strome, po takim materiale skalnym.
Sypkie, zjeżdżające, niestabilne. Na stromym zboczu bardzo chętnie wymigują się spod butów.
Takich trzech jak nas dwóch, to nie ma ani jednego… Jakoś tak to było 🙂 Takich dwóch, najstarszy i najmłodszy, założyli sobie wbiegnięcie na przełęcz w jakimś ekstremalnie krótkim czasie. Wbiegli szybciej.
Wszyscy się doczłapaliśmy.
Przełęcz Iriston Południowy w całej krasie. 3385m.
No i cóż my tu widzimy po drugiej stronie przełęczy? Czyżby Kazbek?
Nie żeby to było zejście po dywanie usłanymi kwiatami…
… ale coś tam wywalczyło sobie widok na świat.
Druga strona przełęczy, Dolina Mna. Ten pipant to oficjalnie „Iglica Mna”, ale inni nazywają ją epitetem dość popularnym w języku angielskim. Podobno sam się nasuwa.
Kolejny cienisty, zimny poranek.
Znowu musimy w to wejść. Tym razem rzeka Mna.
Jakby to powiedzieć… 5-te przejście. Kolejna porywista, lodowata „strzała”.
Znak, że koniec doliny blisko.
Ruiny, owce i soczysta zieleń. Kwintesencja Kaukazu.
Zamykamy pętlę w Kvemo Okrakana. Na szczęście umówiony kierowca przyjechał po nas, by zabrać w kolejny rejon Kazbegi.
Jedziemy do Dżuty.
Taki nocleg w towarzystwie tzw. „gruzińskich Dolomitów”.
Czyżby Kazbek? Tutaj?
Dolomity w pełnej krasie.
NIeee, to jeszcze nie przełęcz, ale jakieś 3200 pod nami 😉
Przełęcz Chaukhi (3431m). Krajobraz księżycowy.
Tu śpimy.
Jakieś +/- 2800 m.
Jeziorka Abudelauri. Miały być śliczne… Nieobiektywnie oceniając: do pięt nie dorastają naszym tatrzańskim 😉
Wieś Roszka.
Niezbyt ładnie mówić o jakimś miejscu, że to zadupie, ale Roszka to naprawdę zadupie, do którego nic nie dojeżdża oprócz miejscowych. Stąd dygaliśmy z 8 kilosów szutrem zanim złapaliśmy gdzieś w dole marszrutkę, która – jak się okazało – kursuje tylko 2 razy w tygodniu.
Wiocha zabita dechami, ale flaga jest!