Kirgistan – góry, pustkowia, niebo nad głową

Kirgistan (właściwie Kyrgyzstan) to wszechobecne góry i płaskowyże. Kraj przestrzeni, które wywołują wrażenie, że nad głowami mamy więcej nieba i jest bardziej niebiesko. A wiatr robi z nami, co chce. Wszędzie gdzieś w oddali majaczą ośnieżone szczyty Tien Szanu. Będąc wysoko w górach, masz pod nogami głęboko wcięte i rozwidlające się doliny, zakończone jęzorami lodowców. Płaskowyże to kilometry zielonych stepów, właściwie pastwisk dla koni, bydła, owiec. Jeszcze są jeziora. Wysokogórskie, górskie i jeszcze trochę mniej górskie, ale jednak uważane za górskie. A pomiędzy tym wszystkim powciskane są białe, pasterskie jurty. Życie toczy się tu na wysokościach 1000-3000 m.


Zobacz też: więcej o Kirgistanie więcej o Stanach


CO TU MYŚLEĆ O KIRGISTANIE

Wszyscy pytają: „I jak?”  – BOSKO.

Wszyscy pytają: „Co wam się najbardziej podobało?”  – WSZYSTKO.

W Kirgistanie czuliśmy się BARDZO dobrze. Ceny niskie, ludzie przyjaźni, nie czuć absolutnie żadnego zagrożenia. To kraj, w którym czujesz się bezpiecznie, bo wiesz, że kogokolwiek poprosisz o pomoc, to ci pomoże.

Kirgizi to lud turecko-mongolski, mówią jednym z języków ałtajskich. Kompletnie nic nie można zrozumieć. Taka arabsko-chińska mieszanka 😊 Można się z nimi dogadać po rosyjsku, a gadają chętnie. Ludzie są bardzo „openharted”. Chcą pomóc, chcą pogadać, są otwarci i uśmiechnięci. Sami chętnie zagadują. Bardzo się cieszą, że przyjeżdżają do nich cudzoziemcy, że ktoś się ich krajem interesuje. Zawsze pytają, jak się podoba Kirgistan. Sami zawsze mówią, że ich kraj jest piękny, tylko ekonomia jeszcze szwankuje. I te drogi takie marne.

Zagadują mężczyźni. Kirgistan jest krajem muzułmańskim, więc kobiety nie wyskakują tam przed szereg. Mężczyźni witają się, podając dłonie, przytrzymując je, poklepując drugą dłonią. Mężczyźni w sensie: faceci z facetami. Żeńska część naszej ekipy nie uraczyła takiego otwartego kontaktu. Nie ta kultura. Porozmawiają z nami, pośmieją się, ale nie dotkną. Kirgizi wyznają islam sunnicki. Są łagodni, więc i ich religijność nie jest zbyt ortodoksyjna. Islam odczuwa się o tyle, że każda miejscowość, nawet mała wiocha, ma swój maleńki meczet. Na pustkowiach rozsiane są charakterystyczne cmentarze. Kobiety nie odkrywają ciała, ale nie ma też mowy o czadorach. No i wszyscy witają się „Salam”.

Kirgizi kojarzą Polskę. I to nie tylko jako „Polsza”. „Aaa, Polska!”. I wiece z kim nas kojarzą? Nieee, skończyły się czasy Wałęsy i Jana Pawła II. Teraz: Lewandowski!

ZŁOTY UŚMIECH NA MIARĘ ZŁOTA

W Kirgistanie i Kazachstanie sporo ludzi ma złote uśmiechy. Złote zęby były charakterystyczne dla mieszkańców dawnego Związku Radzieckiego. Kiedyś były oznaką luksusu i bogactwa ich właściciela. Wyznacznik był prosty – dużo złotych zębów w ustach = bogaty. Im więcej, tym bogatszy. Potem towar chyba staniał, bo wszyscy wstawiali złoto. Wiedząc o tym, nie dziwi złoty uśmiech u ludzi starszych. Dziwi natomiast u młodych. Okazuje się, że niektórzy teraz specjalnie wstawiają złote zęby. W końcu powszechnie wiadomo: moda wraca 😉

MOZAIKA NARODÓW

Kraje Azji Środkowej to byłe republiki radzieckie. Sowieci tak wytyczali granice, by podzielić i osłabić narody. Azję Środkową przez wieki przemierzały grupy nomadów. Nomadzi przemieszczali się w poszukiwaniu ziemi i pastwisk. Pomimo, że mieli do dyspozycji ogromne tereny, to często spotykali się w jednym, zielonym rejonie. Przecież większość regionu to suche stepy lub niedostępne, wysokie góry. Wszyscy kumulowali się w wielkich, żyznych dolinach. Sowieci niemal od linijki podzielili te doliny, ale też przebywające tam grupy etniczne. Dlatego w tej chwili każdy kraj posowiecki to niezła mozaika etniczna. W Kirgistanie, oprócz samych Kirgizów, mieszka bardzo dużo Uzbeków i Tadżyków. Niestety nie raz na terenach przygranicznych na południu Kirgistanu dochodziło i nadal dochodzi do zamieszek. Ten region tak naprawdę to tykająca bomba. Dochodzi do rzezi, ludzie uciekają do sąsiednich krajów. Oby ta bomba nie wybuchła.

CO TAM NA DROGACH SŁYCHAĆ

Zwariowałam! Rodzina pewnie już miała mnie dość, jak wciąż wołałam „zatrzymaj się!” i wyskakiwałam z aparatem przed auto. Nie da się nie zachwycać tutejszymi drogami! Tutaj są takie krajobrazy, że droga idąca prosto, gdzieś tam hen daleko lub wijąca się pomiędzy górami, jest wręcz magiczna.

A jeśli ktoś chciałby się zapytać o stan dróg w Kirgistanie i kontakty z miejscową policją, to sprawa jest prosta. Mało asfaltu, trochę dobrego asfaltu, mnóóóóóóstwo szutru. Jak to podróżnicy mówią: „4wd recomended”. I nie ma się co przejmować pyłem i kurzem, każda wiocha ma „automojkę”, która za grosze wypucuje auto.

Policja… Milicja właściwie. Milicja jest bardzo w porządku. Pogadaliśmy z Kirgizami, wszyscy mówili, że milicja zatrzymuje tylko wtedy, jeśli złamiesz przepis. Faktycznie. Złamaliśmy, zatrzymali. W bardzo miłej i dowcipnej atmosferze wystawili symboliczny mandat za przekroczenie prędkości, pokiwali palcem i dorzucili kilka dobrych rad, bo przed nami wysoka przełęcz z ostrymi zakrętami. Milicji na drogach koło miast jest dużo, stoją z radarami na statywach, więc w większości przypadków widać ich z daleka. Kierowcy też się uprzedzają. Jest w porządku.

Kirgizi jeżdżą po swojemu, ze swoją fantazją, ale już chyba troszkę się obyliśmy z chaosem na drogach innych krajów, więc było ok. Mam wrażenie, że jednak Gruzji nic nie pobije. A! No i na drogach mamy różne zawalidrogi. Konie, owce, krowy, albo samochody, z których właśnie wysiadł kierowca, żeby pogadać przez telefon. Nie ma potrzeby zjeżdżać na bok, skoro można zatrzymać się centralnie na środku drogi 😉

NASZE AUTO

Auto zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce w lokalnej wypożyczalni w Biszkeku: Russian Trojka. Kontakt bez problemu, natychmiastowa reakcja na maila, whatsapa, telefon. Akurat złożyło się tak feralnie, że w „naszym” aucie dopiero co padł silnik, dwa inne z napędem 4×4 miały wypadek, sprawcy uciekli, jedno właśnie skradziono i właściciel jeździł po kraju, szukając sprawcy, a na jedynego lexusa, który stał wolny, nie było nas stać. Jakoś tak to było. Generalnie wszystko się chłopakowi na łeb zwaliło akurat w momencie, kiedy my zgłosiliśmy się po samochód. Akcja ze strony Sergieja – właściciela – była szybka: na grupie wypożyczalni na whatsapie rzucił hasło i za 15 minut mieliśmy auto. Toyotę Higlandera z szyberdachem!

KARTA SIM I INTERNET

Jak wiadomo, mamy internet, o ile mamy zasięg… Z zasięgiem bywa różnie, choć nie jest źle. Przez 4 dni naszej podróży autem w okolice Song Kol nie było zasięgu, ale w parku Ala Archa w Tien Szanie chłopaki do nas nadawali z bazy i nawet ze szczytu Uczitiela. My kupiliśmy kartę z numerem operatora O!, jeszcze drugi większy operator to Megacom. Nie wiem, który lepszy. Ogólnie akurat teraz były takie oferty, że internetu masz w trupa, ale darmowe rozmowy są tylko w ramach tej samej sieci. Dlatego wszyscy dzwonią do siebie za pomocą Whatsapa i my też się tak komunikowaliśmy.

KASA

Dolary, euro, ruble, waluta sąsiednich państw. Wszystko można wymienić. Punktów „obmienia” waluty jest mnóstwo, na dworcach, w miastach, w większych wiochach. Są też bankomaty. Nie to było problemem. Bardziej martwiliśmy się, czy będzie stacja benzynowa, niż bankomat. Kirgiski pieniądz to somy:

BAZARY

Każda większa wiocha kipi kolorowymi bazarami. Na bazarze, tradycyjnie, kupisz wszystko. W pełnym tego słowa znaczeniu. Jeśli masz wydumane marzenie, to nachodzisz się nieco, ale znajdziesz! Na każdym bazarze – „stołowaja”, tanie a pyszne, miejscowe jedzenie. Turysta swoim wejściem budzi małą sensację, ale warto. Kuchnia jest mieszaniną dań rosyjskich i azjatyckich. Jest w czym wybierać.

KUCHNIA

W tej chwili na myśl o kirgiskiej kuchni dostajemy ślinotoku 😉 Co jest pyszne i gdzie? Wszystko i wszędzie. No niemal wszędzie. Trzeba mieć pecha, żeby źle trafić. Przede wszystkim pierogowate: rosyjskie pielmieni i azjatyckie manty. Płow – ryż z warzywami i mięsem. Różne lagmany – makarony z warzywami i z mięsem, w specyficznym sosie i w kilku wariantach – jako danie lub jako zupa. Zupy: aszlamfu na zimno z makaronem i drapaną skrobią ziemniaczaną, solanka, barszcz (niekoniecznie z buraków, też z kapusty). SZASZŁYKI!!! Zwłaszcza z baraniny. Baranina tu króluje, zawsze miękka i fantastycznie przyprawiona. Są też przeróżne surówki, no i obowiązkowo wszelkiego rodzaju samsy. Lepioszki! Płaskie chleby wypiekane na ściankach specjalnych pieców. Jest jeszcze wszechobecny kurut – kulki z suszonego kwaśnego mleka i jogurtu oraz oczywiście kumys. No jest zupełnie inaczej niż u nas.


Zobacz też: więcej o Kirgistanie więcej o Stanach


Nasza trasa

Lecieliśmy polskim LOTem i kazachskim AirAstana. LOT miał promocję, a AirAstana gada z LOTem, więc na jednym bilecie przelecieliśmy z Gdańska przez Warszawę i Astanę do Ałmaty. To południowy Kazachstan. Dalej marszrutką do Biszkeku w Kirgistanie. Bezpośrednie loty do Biszkeku w tym roku były o wiele droższe niż ta kombinacja.

A w Kirgistanie: Biszkek – Karakol – Tien Szan (Teskiej Alatau i Kyrgyzskij Alatau) – znów Karakol – Dolina Dżeti Oguz – znów Biszkek – Przełęcz Tuu Ashu – Dolina SuusamyrKanion KekemerenPrzełęcz KarakeczeJezioro Song KolPrzełęcz Teskiej Torpok (33 Papugi) – Koczkor – Kanion Koczkor – południowy brzeg Issyk Kul koło Ak Sai – Biszkek -> dalej Kazachstan.

Najpierw był trek w górach Tien Szanu. Jak było, widać na zdjęciach. Po górach wynajęliśmy samochód 4×4 i wbiliśmy się w te pustkowia i przestrzenie.

DOLINA SUUSAMYR

Dolina Suusamyr jest niesamowicie położona. Internet podaje, że to jedna z najpiękniejszych lub wręcz najpiękniejsza dolina Kirgistanu. Przejechaliśmy tylko jej główny trakt, ale faktycznie jest niesamowita. Krajobrazowo jest się czym zachwycić. Wjeżdżając w dolinę, nic w zasadzie o niej nie wiedzieliśmy. Nie planowaliśmy wcześniej trasy offroadowej, stwierdziliśmy, że idziemy na spontan. Dlatego nie wiedzieliśmy, że po drodze są stare, opuszczone już cmentarze muzułmańskie. Najpierw myślałam, że kiedyś były tu wioski. No ale przecież żyli tu nomadzi, przemieszczali się co jakiś czas. Teraz już wiem, że cmentarze zakłada się z dala od wiosek i rzadko je odwiedza, by nie zaburzać zmarłym spokoju.

 Kult przodków jest bardzo silny, ale to nie przekłada się na dbanie o groby. Dlatego na cmentarzach nie ma ozdób, nie widać krzątających się rodzin. Cisza, spokój, dookoła góry i pustkowia. Chyba o to właśnie chodzi.

Wiosek w dolinie jest niewiele. Kilka murowanych domów, stogi siana, cisza i spokój. Bydło i konie się pasą gdzie bądź lub gdzieś na odległych pastwiskach.

KOŻOMKUŁ

Jadąc przez Suusamyr nie wiedzieliśmy też o tutejszym słynnym siłaczu. Jest takie miejsce w dolinie, na obrzeżach wioski Kożomkuł, upamiętniające kirgiskiego siłacza. Jest to jurta zbudowana z błota, okryta zadaszeniem i ogrodzona płotem, z którego powiewają materiałowe szmatki. Szmatki są wyrazem hołdu i szacunku.

Wszyscy mieszkańcy doliny otaczają jego osobę szczególnym kultem. Uważają, że jego duch ich chroni. Kożomkul Kaba Uulu. Żył w latach 1888-1955. Miał ponad 2 metry i ważył ponad 160 kg. Potrafił konia przenieść przez śnieżne zaspy. Wygrywał wszystkie siłowe konkursy na Jedwabnym Szlaku. Gdy zdobył nagrodę 50 owiec i kilku klaczy, rozdał je ubogim ze swojej doliny. Był siłaczem, ale bardzo spokojnym i łagodnym. Jak mówił, wszyscy go słuchali. Kto miał problem, przychodził do niego. Po włączeniu Kirgizji do ZSRR, przez 20 lat był przewodniczącym kołchozu w Suusamyr. Na ile mógł dogadywał się z sowietami, by jak najbardziej pomóc mieszkańcom doliny. W końcu jednak podpadł i rok spędził w więzieniu. Ale i tam wszyscy go szanowali i słuchali, łącznie ze strażnikami. Jego śmierć owiana jest tajemnicą. Mówi się, że do jego jedzenia wkradł się owad, który wywołał śmiertelną chorobę.

KEKEMEREN

Kanion Kekemeren na rzece Suusamyr (jakżeby mogła nazywać się inaczej) może nie jest bardzo długi i wąski, ale ma piękne kolorowe skały. Nie ma co się gimnastykować i opisywać. Trzeba wciągnąć się w zdjęcia ;).

KARAKECZE

Przełęcz Karakecze łączy region Dżumgał z jeziorem Song Kol. Od strony Dżumgał na przełęcz prowadzi żwirowa droga, po której śmigają ciężarówy wywożące węgiel z odkrywkowej kopalni węgla. Kopalnia działa u podnóża przełęczy.

Kopalnia, a bardziej kompleks pięciu kopalń, stanowi połowę krajowej produkcji węgla w Kirgistanie! Kopalnie powstały w czasach radzieckich. Wydobywają węgiel nieustannie od 1985 roku.

Przełęcz ma wysokość 3384 m, zaliczana jest do wysokogórskich, choć dookoła góry bardziej jak Bieszczady niż Tien Szan. Ale za to wieje na niej, jak należy.

JEZIORO SONG KOL

Tereny po drugiej stronie przełęczy Karakecze to zupełny odjazd. Jakbyś wjeżdżał w inną bajkę. Krajobraz się zmienia, klimat się zmienia, otwiera się ogromna przestrzeń. A wiatr tu wariuje. Zjeżdżamy nad słynne jezioro Song Kol, reklamowane jako „must see” w Kirgistanie. Na razie jeszcze jest to miejsce „must see”, ale agencje turystyczne już stawiają tu swoje jurty. Obsługują je tutejsi pasterze, dorabiając nieco grosza. Na tych przestrzeniach zupełnie to nie przeszkadza, a wieje tu tak, że przyjemniej przenocować w ciepłej, filcowej jurcie niż w trzepoczącym na wietrze namiocie. Miejsce jest rzeczywiście fantastyczne i magiczne. Jesteśmy na wysokości ponad 3000 metrów!

Tereny wokół Song Kol to podobno największe tzw. dżajlo, czyli pastwisko dla bydła. Pasą się tu… hm… nie wiem, chyba tysiące koni!

O jeziorze Song Kol napisano mnóstwo epitetów usiłujących wyrazić zachwyt i piękno okolic. Nie ma co powielać, po prostu trzeba przyjechać, wystawić się na wiatr, poczuć zapach koni i zapomnieć na chwilę, że istnieje inny świat.

Jadąc wzdłuż południowego brzegu Song Kol, w końcu trafia się na przesmyk kończący od wschodu jezioro, a w świetle zachodzącego słońca wyglądał on tak:

PRZEŁĘCZ TESKIEJ TORPOK I TO CO ZA NIĄ

Objeżdżając południowy brzeg jeziora Song Kol, z płaskowyżu można zjechać w piękny wąwóz rzeki nie-wiem-jakiej przez przełęcz Teskiej Torpok. 3133 m. Z jeziora do przełęczy jedzie się znów przez rozległe tereny. Okolice są niesamowite.

Częściej, a właściwie zawsze używa się nazwy przełęczy: 33 Papugi. Zjazd z przełęczy zalicza niby 33 serpentyny (nie liczyliśmy), ale dlaczego papugi? Chyba nikt już tego nie wie 😉

Tak czy siak, przełęcz dostarcza fantastyczne widoki, super zakręty i niesamowite tereny po obu stronach. Od naszej strony był Song Kol, a od drugiej kolejny kanion, kolejne góry, znów pasące się konie i niesamowite otoczenie.

JEZIORO ISSYK KUL

Nazwę jeziora Issyk Kul tłumaczy się jako „gorące jezioro”. Dlaczego? Może dlatego, że nigdy nie zamarza. Jezioro ma swój mikroklimat, w okolicy znajdują się gorące źródła, a jego woda jest lekko słona. Issyk Kul leży na wysokości 1600 m i już jest zaliczany do jezior górskich, chyba bardziej ze względu na otoczenie, bo jest wciśnięty pomiędzy dwa wysokie pasma Tien Szanu. W statystykach plasuje się bardzo ładnie:

  • dziesiąte co do wielkości jezioro świata,
  • drugie co do wielkości jezioro górskie (po Titicaca),
  • drugie co do wielkości jezioro słone (po Kaspijskim),
  • jedno z najgłębszych jezior świata (najgłębsze miejsce sięga poniżej 660 metrów).

Wokół jeziora przebiegała jedna z tras Jedwabnego Szlaku, tutaj odpoczywały karawany, ale też i wojska przetaczające się przez Azję Środkową wraz z samym słynnym Czyngis Chanem.

Ponieważ przez wieki Issyk Kul „pracował”, rosnąc i cofając się, toteż archeologowie odkryli na jego dnie ślady po prastarych osiedlach. Legendy oczywiście głoszą o złotych miastach zatopionych przez jezioro, ale faktem jest, że natrafiono na pozostałości starożytnej metropolii datowanej na II wpne.

Północny brzeg Issyk Kulu został w czasach radzieckich mocno zagospodarowany. Postawiono tu ośrodki wypoczynkowe, toteż jezioro stało się jednym z najpopularniejszych kurortów byłego ZSRR. Południowy brzeg jest nadal dziki.

BISZKEK

Blogerzy piszą coś w stylu: „Biszkek służy tylko i wyłącznie jako miejsce 'przeładunkowe’. Przyjeżdżamy i natychmiast wyjeżdżamy. Sowieckie miasto bez zabytków. Wątpliwa atrakcyjność miasta…”. No a nam znów się takie miasto spodobało! Bo jest w nim ten specyficzny klimat. Z urokiem miast bywa różnie, ładne, brzydkie, przepiękne, paskudne. Nieważne. Każde ma jakiś klimat. Albo fajny albo nie. Biszkek zalicza się do tych miast z fajnym klimatem. Może nie każdy ten klimat odbiera, ale Biszkek „nadaje”. Większość turystów faktycznie traktuje Biszkek jako miasto transferowe. Przylatują tu i przesiadają się dalej. Dobry węzeł komunikacyjny gwarantuje transport nie tylko w Kirgistan, ale też do wszystkich sąsiednich Stanów. Przez miasto przechodzi międzykontynentalna droga E40, która łączy Europę z Azją.

Rzeczywiście, nie ma co ukrywać, o zabytkach klasy „zero” nie ma tu co marzyć. Nie ma więc klimatycznego starego miasta. Biszkek powstał jakoś w XIX wieku, w dodatku szybko dostał się w ręce sowieckich budowniczych. Ale dzięki temu ma ulice, place i parki zrobione z radzieckim rozmachem. Dzięki temu centrum jest bardzo przyjemne.

Jest zielono, dużo drzew, które w upalne dni dają przyjemny cień. W parkach siedzi i snuje się mnóstwo ludzi – czyli potrzebne są. Nie można deptać trawników, nawet nas dzieci pogoniły, a policjanci zmierzyli czujnym wzrokiem, czy oby na pewno wracamy na ławkę… Więc niestety nie ma mowy o położeniu się na ziemi.

Jak jest park, to musi być przynajmniej kilka pomników. Place – koszmarnie upalne – też koniecznie z pomnikiem. Największy i najważniejszy jest plac Ala Too. Kiedyś stał tu Lenin, teraz wycofano go w cień jednego z parków, potem była statua wolności, aż w końcu Kirgizi zdecydowali się na Manasa na koniu i w zbroi. Jest to postać epicka, główny bohater głównego kirgiskiego eposu.

Osz Bazar. Nie jest to największy bazar w Biszkeku, ale najstarszy i najbardziej kultowy. Można by powiedzieć, że to bazar-miasto. Kipi życiem od rana do wieczora, sprzedawcy tu prowadzą życie towarzyskie, wychowują dzieci, stołują się. Nie różni się niczym od wszystkich bazarów w całym Kirgistanie, oprócz tego, że jest ogromny. Jest polecany przez wszystkich podróżników i przewodniki jako jedno z miejsc „must see” w Biszkeku i w ogóle w Kirgistanie. Podsumowując: mnóstwo gwaru, mnóstwo zapachów, mnóstwo kolorów, mnóstwo towarów, a najwięcej – ludzi. Są tu bary, są toalety, więc zasadniczo można się tu zaszyć na cały dzień. Poplątane alejki, zakręty, odnogi. Można się zgubić co najmniej jak w marokańskim suku 😉.